Wesele, wesele... cz.1.
Może jesteście
ciekawi tego, jak 25.04.2015 zostałam
szczęśliwą mężatką... Obiecałam, że opowiem o naszym tureckim weselu, ale żeby
opowieść była pełna, muszę zacząć od tego, które odbyło się na polskiej ziemi.
SOBOTA, 25 kwietnia
2015
Oboje
chcieliśmy, aby dzień naszego ślubu był wyjątkowy. Pod każdym względem.
Zarezerwowaliśmy datę, skontaktowaliśmy się z tłumaczem i wybraliśmy wszystkie
„elementy” wesela – DJa, fotografa, kamerzystę i salę. Kupiłam zaproszenia i
wysłałam do najbliższych mi osób. Wesele nie było duże jak na polskie
standardy, bo ograniczało się do 95 gości. Chciałam uniknąć ingerencji osób
trzecich w dodatki, dlatego sama zrobiłam sobie wiązankę, kokardki na alkohol i dekorację samochodu. Fakt, było z tym bardzo dużo roboty, ale teraz wiem, że
przynajmniej dzięki temu mam ciekawe wspomnienia.
Ślub
i wesele podobno były udane. Takie do dziś dochodzą mnie słuchy. Nie pamiętam
szczegółów i chyba z tego powodu najbardziej nie mogę się doczekać filmu i
zdjęć. Oczywiście nie wszystko było idealnie, ale przecież nie da się zapanować
nad każdą drobnostką. Poza tym, zgodnie ze staropolskim przysłowiem: „Niech się
wstydzi, ten kto widzi”. Ja się wybawiłam za wszystkie czasy z ludźmi, na
których najbardziej mi zależy. Nikt mnie nie zawiódł.
Po
gorączce sobotniej nocy (prawdziwej gorączce, bo pogoda była rewelacyjna)
przyszedł czas na powrót do pracy. Mój mąż odpoczywał w domu, a ja od
poniedziałku do czwartku siedziałam za biurkiem. Nie odpoczęłam wcale...
PIĄTEK, 1 maja 2015

Mój
świeżo upieczony małżonek chciał zrobić zakupy w sklepie bezcłowym, więc
przeszliśmy się po kilku. Akurat tego dnia została otwarta zakupowa część
nowego terminala i było na co popatrzeć. Z licznymi prezentami dla tureckiej
rodzinki udaliśmy się do gate’u. Mieli nas wpuścić do samolotu o 12.15, ale jak
to zawsze się dzieje z samolotami do Stambułu – „odnotowaliśmy
kilkunastominutowe opóźnienie”. Na pokładzie naszymi strojami zajął się
personel pokładowy, a my przespaliśmy całą drogę. Minęła bardzo szybko.

W
kolejnym samolocie spędziliśmy następne dwie godziny. Kiedy wylądowaliśmy na
miejscu, zaczął mnie ogarniać stres. Byłam już u rodziców mojego męża, poznałam
ich i jego brata, także nie miałam powodów. (Trafiłam na bardzo wyrozumiałą i
miłą rodzinę. Nie mogę narzekać. Nikt się nie wtrąca w nasze plany na życie,
nikt nie ingeruje w to, jak wyglądam... w ogóle, traktują mnie jak własną
córkę.) To, co mnie doprowadzało do skrajnych emocji, to perspektywa sobotniego
spotkania przedweselnego z całą rodziną.
Pojechaliśmy
do domu. Rodzice wypytali nas o wszystko, interesował ich każdy szczegół
polskiego wesela. Zjedliśmy kolację, owoce na deser, posiedzieliśmy do 2.00 w
nocy i położyliśmy się, żeby wypocząć przed atrakcjami dnia następnego.
PS Link do piosenki z pierwszego tańca na polskim weselu. :)
Madziu, bardzo się cieszę, że wesele się udało i że to przede wszystkim Wy bawiliście się doskonale :-) Podobno jakie wesele - takie całe życie, więc mam nadzieję, że przejdziecie przez nie razem i z wielkimi uśmiechami na twarzy :) Czekam na kolejną część relacji. Pozdrawiam, Paulina!
OdpowiedzUsuńJa też mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Póki co, nie mogę narzekać. Szkoda, że Was z nami nie było, ale może jeszcze uda nam się spotkać. W każdym razie, bardzo dziękuję za piękne życzenia ślubne. Już jutro opublikuję to, co będzie najbardziej interesujące (mam wrażenie). :) Trzymaj się ciepło. :*
OdpowiedzUsuń