Strać słuch, ale kup...
Żeby nie było tak różowo i żeby nikomu nie wydawało się, że przyjmuję
wszystko co tureckie bezkrytycznie, to właśnie napiszę o czymś, co mnie
szalenie denerwuje. Pozostańmy w temacie zakupów.
Zakupów nie lubię z zasady. Natomiast w Turcji na każdym kroku ktoś próbuje coś sprzedać – od sznurówek, chusteczek, kwiatków przez nożyki do warzyw, świecące wszystkimi kolorami zabawki aż do losów na loterię, ubrań i jedzenia. Ok, niektóre jedzenie „z ulicy” wcale nie jest złe, ale w tym poście nie o tym.
Dziś o nachalnych sprzedawcach. Bardzo mnie wkurza ta chęć bycia cieniem klienta. Jakoś tak mam z natury, że jak idę do sklepu, to lubię sobie pochodzić, zobaczyć, pooglądać, a niekoniecznie chcę, żeby ktoś od razu mnie pytał: „W czym mogę pomóc?”. Akurat to sformułowanie wcale nie jest najgorsze. Spróbuj się tylko zakręcić obok jakiegoś towaru, a już masz doradcę. Chcesz czy nie.
Turecka handlarska natura nakazuje wykrzykiwać, komunikować: „soğuuuuuk suuuuuuuuu” (tak jakby inni sprzedawcy latem sprzedawali grzańca). No dobra, może się czepiam, ale nie lubię aż takiego narzucania się. To samo dotyczy tych kobiet sprzedających zwiędłe róże na nabrzeżu. Tam jak się jakaś uczepi, to nie ma przebacz. Tutaj jednak różnica!!! Te panie bardzo rzadko są (podobno nigdy nie są) Turczynkami.
Najlepsi są jednak sprzedawcy/właściciele restauracji/kelnerzy w miejscach, które w wakacje oblegają turyści. W ostatnie wakacje gość krzyczał mi nad uchem „We have everything what you need!”. A niby skąd ja się pytam???
Pewnie, trzeba brać poprawkę na to, że nie pochodzę z tego kraju i niektóre zachowania mogą mnie razić czy zaskakiwać, ale mój wybranek też nie znosi tego sposobu pozyskiwania klienta. Stambulska ulica i tak jest głośna, a kiedy dodać do tego jeszcze krzyki z każdej strony, można zwariować. I tego się najbardziej obawiam.
Zakupów nie lubię z zasady. Natomiast w Turcji na każdym kroku ktoś próbuje coś sprzedać – od sznurówek, chusteczek, kwiatków przez nożyki do warzyw, świecące wszystkimi kolorami zabawki aż do losów na loterię, ubrań i jedzenia. Ok, niektóre jedzenie „z ulicy” wcale nie jest złe, ale w tym poście nie o tym.
Dziś o nachalnych sprzedawcach. Bardzo mnie wkurza ta chęć bycia cieniem klienta. Jakoś tak mam z natury, że jak idę do sklepu, to lubię sobie pochodzić, zobaczyć, pooglądać, a niekoniecznie chcę, żeby ktoś od razu mnie pytał: „W czym mogę pomóc?”. Akurat to sformułowanie wcale nie jest najgorsze. Spróbuj się tylko zakręcić obok jakiegoś towaru, a już masz doradcę. Chcesz czy nie.
Turecka handlarska natura nakazuje wykrzykiwać, komunikować: „soğuuuuuk suuuuuuuuu” (tak jakby inni sprzedawcy latem sprzedawali grzańca). No dobra, może się czepiam, ale nie lubię aż takiego narzucania się. To samo dotyczy tych kobiet sprzedających zwiędłe róże na nabrzeżu. Tam jak się jakaś uczepi, to nie ma przebacz. Tutaj jednak różnica!!! Te panie bardzo rzadko są (podobno nigdy nie są) Turczynkami.
Najlepsi są jednak sprzedawcy/właściciele restauracji/kelnerzy w miejscach, które w wakacje oblegają turyści. W ostatnie wakacje gość krzyczał mi nad uchem „We have everything what you need!”. A niby skąd ja się pytam???
Pewnie, trzeba brać poprawkę na to, że nie pochodzę z tego kraju i niektóre zachowania mogą mnie razić czy zaskakiwać, ale mój wybranek też nie znosi tego sposobu pozyskiwania klienta. Stambulska ulica i tak jest głośna, a kiedy dodać do tego jeszcze krzyki z każdej strony, można zwariować. I tego się najbardziej obawiam.
Komentarze
Prześlij komentarz