TOP 10

Jak już zapowiedziałam wczoraj, dzisiejszy tekst będzie dotyczył dziesięciu rzeczy, za które lubię Turcję najbardziej. Jak tak się zaczęłam nad tą kwestią zastanawiać, to okazało się, że jest ich znacznie więcej. Umówmy się więc, że ta lista nie stanowi zamkniętego katalogu. Co więcej, chciałabym zaznaczyć, że raczej nie jest to ranking, aczkolwiek muszę powiedzieć, że pierwsze miejsce pozostaje jedyne i bezkonkurencyjne – reszta to kwestia przypadku. Zaczynamy!  



MIEJSCE 10. Zapach

Już kiedyś o tym pisałam. Kiedy pierwszy raz wylądowałam w Turcji i wyszłam z gmachu lotniska na zewnątrz, poczułam ten inny (niż polski) zapach. Może powiedzenie, że była to mieszanka gorącego lata, kurzu, spalin, morza oraz zapachu owoców i tureckiego jedzenia, nie zrobi na nikim wrażenia (no może to najgorsze jedynie), ale dla mnie było to coś nowego i innego. Od tego czasu, za każdym razem, kiedy wychodzę lotniska, biorę głęboki wdech i staram się poczuć ten kraj i zaprzyjaźnić z nim na nowo.



MIEJSCE 9.  Iskender kebap

Tego bohatera też zdążyłam przedstawić w jednym z postów. Jeśli ktoś czytał, to wie, że jest to moje ulubione tureckie „lokalowe” danie. Pierwszy raz jadłam je pierwszego dnia mojego pierwszego pobytu w Turcji (dużo tych „pierwszych”) i od tej pory jest to swego rodzaju tradycja moja i mojego męża, coś jak inauguracja, rozpoczęcie sezonu.               

Debiut w spożywaniu iskendera do najmilszych nie należał – nie smakował mi w ogóle
i poprzysięgłam sobie, że już nigdy nie wezmę go do ust, ale któregoś pięknego dnia, po powrocie do Polski naszła mnie na niego ogromna ochota i moje przyrzeczenie legło w gruzach.  

Uwielbiam to pokrojone cienko mięso z pomidorowym sosem i gęstym jogurtem. Ostatnio jadłam jeszcze dodatek w postaci pieczonego bakłażana (PYCHA!!!). Jedyne, co mogłoby zniknąć to chleb. Co za dużo, to nie zdrowo. ;) No, i nigdy nie życzę sobie polewani całej potrawy tym gorącym olejem z wielkiego blaszanego rondla.          

 

MIEJSCE 8. Stambuł (Kadikoy, Wyspy Książęce) i Bodrum

Czas na moje dwa ulubione miejsca. Miejsce na codzienność i miejsce na wakacje. Wiem, że dla niektórych Stambuł i życie to pojęcia zupełnie do siebie nieprzystające, ale dla mnie to miasto spełnia swoje zadania przynajmniej jeśli chodzi o moje życie do tej pory. Fakt, ceny części „rozrywek” jak kino czy teatr są wyższe niż w Polsce, ale nie są niedostępne. Poza tym, wbrew pozorom ucieczka od zgiełku i ludzi wcale nie jest tak trudna jak by się wydawało.

Naszym faworytem wśród najczęściej odwiedzanych stambulskich miejsc jest Kadikoy – moja pierwsza lokalizacyjna miłość. Standardem jest spacer brzegiem morza, zakupy, kawiarnia, fajka wodna i tavla (coraz częściej ogrywam swojego męża!). Zakochałam się w tej dzielnicy chyba już na zawsze i chciałabym mieszkać kiedyś właśnie tam.

Najlepszym tego przykładem są Wyspy Książęce. Zazwyczaj jest tam tłoczno (szczególnie w weekendy), ale i tak można odpocząć od zgiełku miasta i spalin. Na wyspach obowiązuje zakaz jazdy samochodów (nie dotyczy to służb bezpieczeństwa), dlatego większość ludzi chodzi pieszo i oddaje się dalekim wędrówkom, plażowaniu i piknikom. Poza tym, zawsze gdy tam jestem, wydaje mi się, że czas płynie jakby wolniej, a życie staje się bardziej kolorowe. Co więcej, to tam płyniemy statkami – moim ulubionym środkiem lokomocji w Stambule.

Na wakacje natomiast polecam Bodrum. Piękne miejsce – dla mnie oaza spokoju. Chciałabym mieć tam kiedyś letniskowy domek nad morzem i wraz z moim mężem jeść kolacje przy zachodzie słońca i szumie fal. To marzenie szczególnie spotęgował film „Incir receli 2” – kto oglądał, ten wie dlaczego...




MIEJSCE 7. Bazary

Bazary w Stambule. Poza tymi najbardziej znanymi – Wielkim Bazarem czy Bazarem Egipskim – na których pełno turystów ze wszystkich części świata, jest jeszcze mnóstwo bazarów lokalnych. My mamy swój w Pendiku i często się tam wybieramy „krajoznawczo”. Można tam znaleźć wszystko. NAPRAWDĘ wszystko – perfumy, jedzenie, ubrania, wyposażenie mieszkań, biżuterię, etc. Część rzeczy wątpliwej jakości, ale jednak. 

Na największą uwagę zasługuje jednak tradycja cotygodniowych dzielnicowych bazarów. W naszej dzielnicy bazarowy dzień to piątek. Z różnych wiosek przyjeżdżają wtedy rolnicy uprawiający warzywa i owoce. Wszystko można kupić świeże i eko. Interesujące jest to, że za każdym razem, kiedy idę po kilogram ogórków czy pomidorów, to okoliczne panie domu patrzą na mnie jakbym upadła na głowę. Zgodnie bowiem z tureckim zwyczajem, na bazarze robi się duże zakupy – 5 kg marchwi, 10 kg ziemniaków, itd. Tylko po co mi tyle jedzenia na dwie osoby??? Słyszałam historię, że jakiejś kobiecie handlarz odmówił sprzedania kilograma jabłek, bo było „za mało”. Czy to prawda nie wiem, ale w moim przypadku taka sytuacja nie miała miejsca. 



MIEJSCE 6. „Ezel”

Turecka produkcja filmowo-serialowa wzbudza we mnie mieszane uczucia. Zdarza się, że trafię na naprawdę świetny film, ale czasami... szkoda gadać. Moje pozytywne zaskoczenie dotyczy serialu „Ezel”. Myślę, że przebrnięcie przez wszystkie (chyba 149 lub więcej – nie pamiętam) ponad dziewięćdziesięciominutowe  odcinki stanowi duży wyczyn, ale nie żałuję. Poświęciłam na to prawie dwa lata, ale w końcu udało się. Ciekawa historia, trochę pogmatwana, no i nie typowe tureckie romansidło o kopciuszku i księciu. Klimaty mafii i intryga, czyli to, co lubię. Może dlatego nie straciłam głowy dla kipiącego miłosnymi zawirowaniami „Wspaniałego stulecia” – cóż, nie porwało mnie.


MIEJSCE 5. Ramazan

Czas postu w Turcji budzi we mnie mieszane uczucia. Oczywiście nie zamierzam dyskutować z religią. Chodzi mi raczej o zdrowie poszczących ludzi. O ile jeszcze zimą można wytrzymać, o tyle tureckie letnie upały na pewno nie sprzyjają abstynencji od wody i jedzenia (z naciskiem na to pierwsze). Mimo wszystko podziwiam chociażby swoją teściową, która dzień w dzień dzielnie znosi upał. Jeśli jednak dokładniej przyjrzeć się znaczeniu postu – jego wymiarowi religijnemu i społecznemu – łatwo zauważyć, jak piękny jest to czas. Nie mam na myśli kwestii związanych z poczuciem estetyki i jakością ozdób, którymi dekoruje się domy czy sklepy, ale raczej znaczenie niematerialne. Rodzinne kolacje po zachodzie słońca, wspólne oczekiwanie na bayram, bębniarz przechodzący się nocą ulicami i budzący wszystkich na ostatni posiłek przed wschodem słońca oraz tę nienamacalną atmosferę wyczekiwania. Warto odwiedzić Turcję w czasie ramazanu, ale trzeba się wtedy przygotować na różnego rodzaju sytuacje – chociażby zamkniecie wszystkich lokali, sklepów, warsztatów, punktów usługowych na czas iftaru. Ulice pustoszeją, a przy brzegu morza tworzy się piknikowe centrum skupiające kilkadziesiąt ucztujących rodzin. Mimo że jestem katoliczką, muszę przyznać, że ramazan wzbudza we mnie szczególnie rodzinne uczucia.


MIEJSCE 4. Figi

W Polsce nigdy ich nie jadłam, chyba że w jogurcie. Ale ile jest fig w jogurcie owocowym? I czy to w ogóle można nazwać figami? Suszonych nie lubię, świeże ubóstwiam. Słodko-kwaśne (ja tam wyczuwam w nich jakiś waniliowy posmak), zdrowe i przepyszne. Mogłabym je jeść i jeść. Zawierają dużo witamin i minerałów dzięki czemu doskonale zwalczają anemię, różnego rodzaju bakterie i zapobiegają osteoporozie. 


MIEJSCE 3. Woda kolońska

Właściwości tego specyfiku nie doceniałam do czasu pewnej „słabej” sytuacji, ale o tym za chwilę. Woda kolońska jest chyba w każdym tureckim domu. Zapewne znany Wam jest zwyczaj polewania dłoni gości wodą, kiedy przychodzą w odwiedziny. W domu moich teściów nadal jest to praktykowane. Ja swego czasu polubiłam wodę kolońską za jej właściwości chłodzące i bakteriobójcze, ale prawdziwą zaletą jest jej funkcja orzeźwiająca.
    
Zazwyczaj nie mam napadów choroby lokomocyjnej, ale w tureckich dolmusach czy zatłoczonych autobusach robi mi się czasami niedobrze. Raz taka sytuacja miała miejsce w drodze na lotnisko. W pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie, było mi na zmianę duszno i zimno. Jakaś pani zauważyła, że jestem cała zielona na twarzy i podała mi chusteczkę nasączoną wodą kolońską. Pomogło po paru wdechach – jak ręką odjął. Od tej pory, w czasie tureckich wojaży, zawsze mam przy sobie małą buteleczkę kolonyi, tak na wszelki wypadek.        



MIEJSCE 2. Herbata

Ktoś powie „herbata jak herbata” i może to prawda. Dla mnie jednak sformułowanie „turecka herbata” ma raczej wymiar symboliczny i rytualny niż smakowy. Sam proces jej parzenia jest inny niż u nas – tajemnica dwóch czajniczków, tradycja tulipanowych szklaneczek i ilość pitej herbaty sprawiają, że słowo „herbata” nabiera nowego znaczenia. Według mnie to napój nr 1 w Turcji. 

Równie dużą popularnością cieszy się kawa po turecku, ale ja za kawą nie przepadam, więc z herbatą, w wyścigu o moje uznanie, przegrywa już na starcie. Najmilszym wspomnieniem związanym z cayem pozostanie już chyba do końca życia dzień mojego tureckiego wesela, kiedy po skończonej imprezie siedzieliśmy w domu z rodzicami mojego męża, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy. Niby taki banał, a jednak...


MIEJSCE 1. Mój mąż!

Nigdy nie myślałam, że mój mąż będzie Turkiem. Życie, jak się okazuje, płata różne figle. Poznaliśmy się prawie 5 lat temu, a od prawie trzech miesięcy jesteśmy małżeństwem. Nie mogę sobie wyobrazić osoby, która będzie bardziej troszczyła się o mnie niż on, miała takie poczucie humoru jak on, wyrzucała jak z rękawa pomysły spędzania wolnego czasu i tak chętnie kupowała mi każde wymarzone buty. W weekend spędzamy czas jak najlepsi kumple i raczej nigdy się nie nudzimy. Czego chcieć więcej? „Szczęśliwy mężczyzna, który ma najlepszego przyjaciela, a najszczęśliwszy ten, którego najlepszym przyjacielem jest żona.” Czy jakoś tak... ;)


Ten "Powód" z Miejsca 1. jest wystarczający, żeby poprawić sobie humor w momencie zwątpienia w obcy kraj i w obcą kulturę. Jeśli jednak macie kryzys związany z emigracją i przebywaniem przez dłuższy czas na "obcej ziemi", taka lista może przywrócić wiarę w sens sytuacji, w której się znajdujecie. Bo pomimo wielu minusów, zawsze błyszczy gdzieś światełko w tunelu. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tureckie marki odzieżowe

Nasze przygody z cig kofte (bez mięsa) :)

Ramazan geldi!